O swojej pracy zarówno w Finishparkiecie oraz Sokole opowiedział przed meczem na łamach naszej strony, Sławomir Majak.
Redakcja: Przede wszystkim jakie nastroje panują przed tym środowym spotkaniem. Po remisie i czterech porażkach, chyba trudno szukać optymizmu.
Sławomir Majak: Na pewno nie ma optymistycznych przesłanek, jeżeli w ostatnich pięciu meczach zdobywa się tylko jeden punkt. To nie jest powód do dumy. Zdajemy sobie sprawę, że do końca rundy pozostały zaledwie trzy mecze, a na swoim koncie mamy czternaście punktów i znajdujemy się w strefie spadkowej. Bez względu na to z kim będziemy grać, czy teraz z Sokołem, a następnie z Wartą i Widzewem, nie możemy kalkulować i skazywać się na pożarcie. Musimy szukać swoich szans. Sytuacja w tabeli jest bardzo ciężka i żeby w miarę optymistycznie patrzeć na wiosnę, trzeba starać się zdobyć jak najwięcej punktów. Czeka nas bardzo trudny mecz. Gramy z liderem, zespołem bardzo solidnym i skonsolidowanym, który gra do końca. Pozycja Sokoła nie jest żadną niespodzianką. Zdajemy sobie sprawę z jego siły. Nie składamy jednak broni. Gramy u siebie i będziemy mieć wsparcie swoich kibiców. Wierzę w to, że zespół jest w stanie zagrać dobre spotkanie, a z kim się nie przełamać, jak nie z liderem. Liczę na to, że zespół pokaże, to co najlepsze.
Początek sezonu również nie należał do udanych, dopiero od pojedynku z Turem Bielsk Podlaski, zespół odniósł trzy zwycięstwa, następnie jednak ponownie już tych wygranych nie mógł skompletować. Gdzie doszukiwałby się pan powodów takich rezultatów?
– Ciężko mi się ustosunkować do tego pytania. Objąłem zespół w ciężkim momencie. W sześciu meczach, drużyna zdobyła cztery punkty. Zarząd postanowił zmienić trenera. Efekt nowej miotły spowodował, że zespół zaczął punktować. Dziesięć punktów w czterech meczach. Chociaż nie przeceniałbym tego i podkreślałem to w każdym wywiadzie po tych meczach. Nie graliśmy z jakimiś potentatami, gdyż z Turem i GKS-em, które wtedy praktycznie tych punktów nie miały wcale. Dopiero zwycięstwo z Pelikanem pozwoliło myśleć bardziej pozytywnie, chociaż z drugiej strony gracze z Łowicza grają bardzo w kratkę. Punktują u siebie, a przegrywają wszystko na wyjazdach. Takim punktem, który uświadomił nas, że możemy coś odrobić był mecz na Polonii. Po dobrym spotkaniu udało nam się zremisować. Następne mecze jednak pokazały, że jest pewien problem, szczególnie w grze defensywnej. Te cztery porażki postawiły wszystko na głowie. Wydawało się, że jest wszystko pięknie, a tu taka seria przegranych zepchnęła nas do strefy spadkowej. Zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji. To nie jest na szczęście runda wiosenna. Mamy przed sobą jeszcze kilkanaście meczów, w tym bardzo ważną przerwę zimową, gdzie można będzie dokonać pewnych korekt w składzie i poprawić naszą grę. Dużym problemem byłoby to, jeżeli byliśmy w takiej sytuacji na wiosnę. Zastanawiamy się wspólnie ze sztabem, co dzieje się z zespołem, który miał ambicje gry o coś więcej niż o utrzymanie. Stało się jednak inaczej. Musimy zdobyć jeszcze parę punktów na koniec tej rundy, albo spokojniej podejść do tej wiosny. Nie upadamy jednak na duchu. Nie jest sztuką po wygranych meczach klepać się po plecach, a po przegranych wyciągać z nich wnioski i dobrze na to reagować.
Już przed poprzednim sezonem, Sokół był stawiany w gronie drużyn, które mogą walczyć o coś więcej. Szczególnie początek rundy jesiennej pozbawił nadziei, a dopiero wiosną drużyna grała rewelacyjnie. Teraz wygląda na to, że jest podobnie. W obecnej sytuacji o co w tym sezonie będzie grać pana zespół, bo o najwyższych celach raczej już można zapomnieć.
– Na pewno, od kiedy jestem w Ostródzie, analizuje to zjawisko, gdyż kolejny sezon, drużyna ma tą pierwszą rundę bardzo złą. Zły start, gra i mała ilość punktów. Co prawda zaczęliśmy punktować po moim przyjściu, ale tak jak wspomniałem nie były to zespoły, które w jakimś stopniu mogłyby się nam przeciwstawić. Obnażyły nas jednak te kolejne mecze. Mieliśmy grać o najwyższą pozycję, bić się może o awans, lecz rzeczywistość okazała się jednak okrutna. Obecnie pozostaje nam gra o utrzymanie. Strata do czołówki jest na tyle duża, że nie mamy liczyć na więcej niż walka o środek tabeli. Zdajemy sobie z tego sprawę. W tej rundzie musimy zdobyć jeszcze jakieś punkty, a na wiosnę spokojnie pozostać w tej lidze. Grę o awans musimy przełożyć na kolejny sezon. Nie mamy szans konkurować obecnie z Widzewem, Sokołem, czy Lechią. Musimy jak najszybciej zagwarantować sobie byt w kolejnym roku w III lidze, aby móc już przygotowywać się do tych rozgrywek jak najszybciej. Personalnie, finansowo i organizacyjnie mamy możliwości, aby spokojnie bić się o tą drugą ligę.
Wielu zawodników odeszło latem z Sokoła. Mówił pan o problemach z defensywą, ale z przodu też tych goli brakuje. Szczególnie daje się odczuć brak Roberta Hirsza, który wiosną był motorem napędowym drużyny?
– Na pewno te zmiany, które miały miejsce przed sezonem nie wyszły na dobre. Zespół stracił na jakości. Tego nie ukrywałem od początku, kiedy spotkałem się z zarządem. Porównałem też sytuację do Finishparkietu, z którym pracowałem w poprzednim sezonie. Nie wolno jednak skupiać się na tym, że były jakieś błędy w przygotowaniach czy ruchach transferowych. Zdecydowałem się przejąć zespół i wyniki jakie teraz odnosimy spadają rzecz jasna na moje barki. Zdaje sobie jednak sprawę, że mam pełne zaufanie zarządu. Zimą mam przebudować zespół i przygotować do rundy wiosennej. Wartość drużyny będzie widoczna dopiero w rundzie rewanżowej.
Pana sytuacja w ostatnich miesiącach to też swojego rodzaju droga z nieba do piekła. Świętował pan awans do II ligi, a mimo to klub z Nowego Miasta Lubawskiego nie ubiegał się w drugim terminie o licencję i pozostał w III lidze. Jak to do końca wyglądało? Docierały do pana przesłanki, że tak może się zdarzyć, czy raczej do końca był pan przekonywany, że będzie pan prowadził zespół drugoligowy?
– Po ostatnim meczu w Tomaszowie Mazowieckim, który zagwarantował nam awans nie wyobrażałem sobie, że po powrocie z urlopu będę musiał się zderzyć z tą ciężką rzeczywistością polskiego świata piłkarskiego. Chciałem realizować dalej plany Finishparkiecie z drużyną, która na ten awans zasłużyła. Rywalizowaliśmy z ŁKS-em, czy Widzewem, a mimo to pozostawiliśmy ich w polu, stojąc jednak na straconej pozycji. Szkoda, że władze klubu zdecydowały się na taki krok. Jestem tego pewny, że mogliśmy grać w II lidze. Przykład Gwardii Koszalin, która gra co prawda więcej spotkań na wyjeździe, ale mimo to zdecydowała się rywalizować na tym stopniu rozgrywkowym. Decyzja była jednak taka, a nie inna. Szkoda, że praca, którą wykonaliśmy z drużyną poszła na marne. Przepychanki władz klubu z miastem nie powinny tak wyglądać. Konsekwencją było to, że ja odszedłem, a zawodnicy rozjechali się po całej Polsce. Każdy musi sobie jednak poradzić na swój sposób. Krok o wycofaniu się wskazuje, że zespół nie stracił jednak na jakości, chociaż jest to dla mnie bardzo duża niespodzianka. Po takiej przebudowie, drużyna ma tyle punktów na swoim koncie, mimo, że jest to całkowicie nowy zespół.
Przedłużył pan umowę z Finishparkietem, lecz bardzo szybko jednak się rozstaliście. Fakt, że zawodnicy zaczęli masowo opuszczać drużynę, byli rozgoryczeni, to głównie skłoniło do takiej decyzji?
– Na pewno po części tak. Miała być II liga, a jej nie ma. Kto chciał to odchodził. Ja w tym momencie powiedziałem, że nie jestem w stanie zbudować zespołu, który ponownie będzie walczył o awans. To nie było jednak tak, że rozstaliśmy się w zły sposób. Nie miałem robionych żadnych problemów ze strony klubu. Zarząd zdawał sobie sprawę, że chciałem grać o inne cele. Może popełniłem błąd, gdyż Finishparkiet jest wyżej niż Sokół. Ja poczuwałem się jednak do tego, że zrobiłem to, czego oczekiwano ode mnie, a nie były spełnione te główne warunki, które pozwalałyby nam po przebudowanie w Nowym Mieście Lubawskim, grać mecze u siebie w II lidze. Okazało się, że trwałoby to bardzo długo. Nie dziwię się też sponsorowi, dzięki któremu głównie ten awans miał miejsce. To wszystko przełożyło się na to, że ostatecznie musieliśmy się wycofać.
Przykład Łódzkiego Klubu Sportowego pokazuje, że pana drużyna mogłaby sobie radzić równie dobrze w tej drugiej lidze i nie jest powiedziane, że podobnie jak łodzianie walczyć nawet o promocję do pierwszej ligi.
– Ja chciałem na siłę przekonać prezesa, żebyśmy grali w tej drugiej lidze, gdyż byłem przekonany, że za rok bylibyśmy wstanie grać o awans do pierwszej. Zdawałem sobie sprawę, że nasza trzecia liga jest silniejsza niż ta druga. Po awansie nie mielibyśmy o wiele mniej punktów niż ŁKS. To co robią obecnie łodzianie to nie świadczy o ich sile, lecz o słabości całej ligi. ŁKS wyszedł z bardzo silnej grupy. To jest ciągłość tego co zespół grał w trzeciej lidze. Ten szczebel centralny to nie jest piętro nie do przejścia. Nie jest powiedziane, że ŁKS w kolejnym sezonie nie będzie grał w pierwszej lidze. Do końca liczyłem jednak, że uda się przekonać władze, aby w tej drugiej lidze grać, gdyż byłem przekonany, że do końca walczylibyśmy o awans, co tylko podniosłoby prestiż klubu. Tak się jednak nie stało. ŁKS, GKS Jastrzębie, czy Odra Opole pokazują, że można po awansie rywalizować również w drugiej lidze. To jest jednak przeszłość i muszę skupić się na swojej pracy.
Troszeczkę pana nie zaskoczyło, że większość graczy, która odeszła z Finishparkietu nie zdecydowała się na grę w II lidze. Przykładowo Damian Kostkowski i Michał Miller. Czy akurat w przypadku Widzewa zadecydowały jednak inne kwestie niż poziom sportowy?
– W momencie, kiedy oni odchodzili to wiedzieliśmy, że grając w drugiej lidze, nie bardzo mogliśmy rywalizować z propozycją Widzewa, chociaż już wtedy były przesłanki ku temu, że w tej lidze grać nie będziemy. Możliwe, że w ich sytuacji zachowałbym się podobnie. Nie dziwie im się, że chcieli spróbować swoich sił w Widzewie. Pod względem sportowym pokonaliśmy Widzew, ale pod innymi aspektami nie mogliśmy się z nim równać. Ostatnio czytałem, że łodzianie interesują się Danielem Smugą. On powiedział, że Widzew to nie jest koniec świata. Ma propozycje z pierwszej, czy drugiej ligi i to jest wykładnik dla niego, gdzie chce grać. Nie wszyscy myślą w podobny sposób, może niektórzy mają wyższe ambicje, ale z perspektywy Damiana i Michała, uważam, że nie popełnili złej decyzji. Co prawda Damian gra mało, albo wcale, Miller jest różnie postrzegany, ale przychodzili do zespołu jako wzmocnienia. Życie piłkarza różnie się toczy. Czas pokaże. Mam nadzieję, że chłopaki się zaaklimatyzują i pokażą swoją wartość. Nie wiem, jak wyglądała kwestia innych zawodników. Paru poszło do tej drugiej ligi, kilku nie gra z powodów zdrowotnych, więc to też nie jest tak, że oni nagle przepadli. Mimo wszystko uważam, że nasza trzecia liga jest silniejsza od drugiej, więc ewentualne pozostanie w niej nie oznacza, że jest to zły krok.
W Finishparkiecie miał pan okazję prowadzić Dominika Głowińskiego i Jakuba Szarpaka, którzy grają obecnie w Sokole. Jakby ich pan ocenił po tych kilku miesiącach wspólnej pracy.
– Przychodząc do Finishparkietu, zmieniłem pewne rzeczy, jeśli chodzi o ustawienie. U mnie, Kuba grał większość meczów na stoperze. Tymczasem Dominika “odkurzyłem” w okresie przygotowawczym, gdyż wcześniej był zawodnikiem rezerwowym. Postawiłem na niego i jeśli tylko mógł to grał. Nigdy nie miałem z nimi problemów, razem z drużyną wywalczyli awans do II ligi. Mogę się o nich wyrażać w samych superlatywach. Chłopaki pokazują też swoją wartość w Sokole, gdzie obecnie też są liderem rozgrywek. Te kroki, które robiłem w Nowym Mieście Lubawskim, a które robi teraz trener Kupka okazują się bowiem bardzo trafne.
Różne ciekawe historie krążą na temat warunków pracy w Nowym Mieście Lubawskim. Śmiało można powiedzieć, że ligę wygrał monolit, determinacja, a nie indywidualności oraz fakt, że drużyna była niczym jedna wielka rodzina?
– Wiele legend krąży na temat warunków w Finishparkiecie. Trafiłem na wyjątkową grupę zawodników, która dążyła do jednego celu. Na pierwszych zajęciach powiedzieliśmy sobie, że chcemy grać o awans. Wiadomo, że cel mieliśmy też nakreślony z góry, ale do końca mało kto w środowisku w to wierzył. Wystartowaliśmy z poziomu kopciuszka, którego nikt nie doceniał. Drużyna chciała coś osiągnąć, mieliśmy bardzo dobry kontakt. Zespół był do grania oraz do zabawy. Nie miałem w zespole wielkich gwiazd. Miałem ekipę, która potrafiła iść za sobą w ogień. Było to widać na każdym kroku. Nie załamywały nas chwilowe niepowodzenia. Graliśmy konsekwentnie do samego końca. Bardzo miło wspominam ten czas. Utrzymujemy też kontakt telefoniczny. Szkoda, że ta cała praca została roztrwoniona.
W tej przerwie między pana pracą w Finishparkiecie, a Sokole, w mediach przewijał się temat pracy w Widzewie. Potwierdzi pan te plotki, czy raczej to typowa kaczka dziennikarska?
– W Widzewie miałem już pracować kilkukrotnie. Rozmowy odbyły się praktycznie wtedy, kiedy Widzew był jeszcze w IV lidze. Dzień przed zatrudnieniem trenera Płuski byłem na rozmowach i byłem praktycznie dogadany. Postawiono jednak na pana Marcina. Później nikt ze mną nie rozmawiał. Co prawda, miło byłoby wrócić do Łodzi. Nie ukrywam, że w głębi serca myślałem, że po awansie z Drwęcą, liczyłem na to, że ktoś zadzwoni, ale nie było też tak, że tylko o tym myślałem. W klubie pojawił się Murapol i skończyło się na wielkim nazwisku, jakim jest trener Smuda. Można teraz polemizować, czy gdyby nie było Murapolu to byłbym w Widzewie, to nie o to chodzi. Ostatecznie wylądowałem w Sokole i doszliśmy do wniosku, że będziemy razem współpracować. Na pewno nie wygląda to póki co tak jak powinno, ale przed nami jeszcze wiele spotkań i na szacunek ora zrozumienie kibiców musimy jeszcze popracować.
Nie zdziwił pana fakt, że mimo, że w Aleksandrowie doszło do wielu zmian kadrowych, a mimo to, drużyna znajduje się na fotelu lidera?
– W przeciwieństwie do mojego zespołu, Sokół Aleksandrów zyskał jakościowo. To samo powiedziałem swojej drużynie po wtorkowej odprawie. Rok temu w podobnym okresie byli w całkowicie innym miejscu. Te ruchy, które wykonano w klubie bronią się bardzo mocno. Zespół zyskał na jakości, stabilności i jest liderem trzeciej ligi. To tylko świadczy o przemyślanych działaniach w klubie. Drużyna jest silniejsza niż rok temu.
O mobilizacji w pana zespole nie trzeba wiele mówić. Aleksandrowianie jednak też w ostatnich dwóch meczach nie zdobyli kompletu punktów. Możemy się spodziewać ataków od początku meczu w wykonaniu obu ekip?
– Myślę, że oba zespoły będą darzyły się szacunkiem i nie będzie to wyglądało tak, że obie rzucą się sobie do gardeł. Nie mniej jednak taka taktyka też może mieć pozytywny skutek, nie wykluczam tego. Tabela co prawda stawia w roli faworyta zespół z Aleksandrowa Łódzkiego, ale liga jest na tyle wyrównana, że każdy darzy się wzajemnym szacunkiem i może wygrać mecz. Oba zespoły chcą się przełamać i nie ukrywam, że doszukujemy się również swoich szans w tej gorszej dyspozycji Sokoła w ostatnich dniach.
foto: m.wm.pl