Kolejne spotkanie od pierwszej minuty zanotował w sobotnim meczu Michał Michałek. Napastnik spędził na placu gry 45 minut, ale zdążył w tym czasie pokonać bramkarza rywali.
Redakcja: Przede wszystkim jak skomentowałbyś ten sobotni mecz. Stawialiście sobie za obowiązek wygrać z takim rywalem jak Motor?
Michałek Michałek: Patrząc przez pryzmat przeciwnika, który zdobył pięć punktów w ogólnym rozrachunku, to nasz cel był prosty, wygrać ten mecz. Każdy inny wynik byłby dla nas niekorzystny i troszkę hańbiący. Byliśmy w pełni skoncentrowani, prowadziliśmy grę od początku i patrząc przez pryzmat boiska to mieliśmy optyczną przewagę i stwarzaliśmy sobie więcej sytuacji niż rywale. Zasłużenie wygraliśmy ten mecz.
Ciężko gra się z takim rywalem, który niekoniecznie gra atakiem pozycyjnym, a jedynie czeka na dogodne okazje po kontrach?
– Od początku narzuciliśmy swój styl gry, wysoko siedliśmy na przeciwników i zaowocowało to tym, że nie mogli wyjść z własnej połowy. Byli zmuszeni do wybijania piłek, nasz pressing się opłacił i zasłużenie zgarnęliśmy trzy punkty. Mogliśmy pokusić się o lepszy rezultat, ale 3:0 też nas satysfakcjonuje.
Mimo braku zwycięstw w Lubawie, powiedziałbyś, że ten zespół po jesieni poczynił pewne postępy? Ich rezultaty na wiosnę nie są już tak jednostronne.
– Ciężko jest mi cokolwiek powiedzieć na temat Lubawy. W tamtej rundzie, grając w ŁKS-ie, nie byłem nawet w osiemnastce meczowej na mecz z Motorem. Nie wiem jak prezentowali się wcześniej, a de facto nie śledziłem też ich poczynań. Nic w tym temacie nie powiem. Z perspektywy tego meczu sobotniego, to byli słabszym zespołem, podjęli walkę, ale byliśmy lepszym zespołem zarówno w defensywie i ofensywie i wygraliśmy ten mecz.
Tą rundę zacząłeś z wysokiego C, pięć bramek w sześciu meczach, później nastąpił jednak kryzys siedmiu spotkań bez gola, co się na to przekładało?
– Nie patrzę na siebie przez taki pryzmat. Większość osób dostrzega to, że napastnik jest od tego, aby strzelać bramki. Wiadomo, ja jestem rozliczany z bramek jako napastnik, ale trzeba zwrócić też na to uwagę, że ja jestem takim człowiekiem, który robi wszystko dla dobra drużyny. Nie robię tego dla dobra siebie. Nie jest dla mnie ważne czy strzelę pięć, dziesięć czy dwie bramki. Najważniejsze jest to, żeby zespół zainkasował trzy punkty. Grunt, żeby drużyna punktowała, a kto strzeli bramkę to jest mało istotne. Jeśli miałbym ocenić jednak tą rundę, jestem zadowolony ze strzeliłem już osiem bramek w Sokole i do tego dorzuciłem pięć, czy sześć asyst. Nie liczę tego, to przychodzi samo z siebie. Jest to jednak na pewno miłe uczucie, kiedy można strzelać bramki i asystować kolegom.
Fakt, utraty miejsca w podstawowym składzie był takim pozytywnym bodźcem i stąd te trzy gole w ostatnich trzech potyczkach.
– Nie wiem, czy to się przełożyło. Mamy dwóch równorzędnych napastników w zespole. Początek rundy mi się udał, nawet lepiej niż sądziłem. Kowal miał kontuzję, dlatego też dłużej dochodził do pełni formy. Nie powiedziałbym, że posadzenie mnie na ławce przełożyło się na to, że bardziej się przykładam. Na każdym treningu daje z siebie maxa i to przekłada się na mecze. Akurat tak wypadło, że po udanym początku dopadł mnie jakiś delikatny kryzys w strzelaniu tych bramek, ale nie zrzucałbym tego na moją słabszą formę. W tych spotkaniach zanotowałem bowiem dwie asysty. Gdzieś ta forma uleciała na chwilę, ale wróciła w dobrym momencie. Musieliśmy się odbić od dna, akurat w dwóch poprzednich meczach nie udawało nam się zainkasować trzech punktów, a jedynie moje gole dawały remis. To jednak nie cieszy w stu procentach. Przyszedł mecz z Lubawą i cieszą przede wszystkim trzy punkty, to że strzeliłem bramkę z tyłu głowy też na pewno siedzi, ale najważniejsze było to, żeby wygrać ten mecz.
Masz już łącznie na swoim koncie dziewięć bramek. Czy zakończenie sezonu przynajmniej na tej dwucyfrówce satysfakcjonowałoby Cię, biorąc pod uwagę, że jesienią nie miałeś za wiele okazji do gry.
– Akurat jeśli chodzi o czas spędzony na boisku jesienią, to jest dla mnie temat zamknięty. Zwieńczeniem tego sezonu będzie wygrana z Widzewem na ich stadionie. Jeżeli udałoby się dołożyć do tego bramkę, to będę zadowolony. Jeżeli nie to trudno, najważniejsze będzie zwycięstwo, szczególnie, że zagramy przy bardzo dużej publiczności, niektórzy pewnie pierwszy raz. Będzie to bardzo fajne uczucie na koniec sezonu. W tamtej rundzie nie przyszło mi grać zbyt wiele, a jeśli już grałem to z reguły nie na swoich pozycjach, jako środkowy pomocnik czy skrzydłowy. Było, minęło. Cieszę się z bieżącej rundy, może nie do końca, ale jeśli chodzi o liczbę zdobytych goli w sezonie to na pewno mam większe ambicje niż wspomniane dziesięć goli. Tylko jednak regularna i częsta gra pozwoli to osiągnąć.
W środę gracie ostatni mecz w tym sezonie z Widzewem. Czy fakt, że pół roku byłeś w Łódzkim Klubie Sportowym czyni ten mecz dla Ciebie trochę ważniejszym? Czy raczej nie powiedziałbyś, że czujesz się szczególnie Ełkasiakiem?
– Nie ukrywajmy, że na co dzień spotykam i otaczam się ludźmi z samego ŁKS-u. Trwa to już od dwóch lat. Nie jest mi to obce. Podchodzę jednak do tego meczu profesjonalnie. Nie zamierzam nikomu sprawiać przyjemności. Patrzę na siebie i swój zespół. Chcę wygrać ten mecz, jak każdy inny. Nieważne czy to lider, czy jakaś zwaśniona drużyna, w każdym meczu walczymy o trzy punkty i miejmy nadzieję, że tak będzie i w środę, a rundę zakończymy z uśmiechem na ustach. Umiejętności i aspiracji drużyny są większe niż miejsce, które zajmujemy w tej lidze.
Taka duża publika, większość drużyny nie miała okazje przy takiej grać. To może troszkę poplątać nogi?
– Nie chciałbym się wypowiadać za innych. To jest strefa mentalna. Każdy może podejść do tego inaczej, kiedy będzie dwanaście czy czternaście tysięcy ludzi. My jednak nie mamy na sobie presji. Nie możemy już spaść niżej, a de facto realny jest też awans na ósmą pozycję. Każdy powinien wyjść na luzie i pokazać to, co potrafi najlepiej. Wiem jakie mamy umiejętności i szczerze mówiąc, jeżeli tylko podejdziemy do tego meczu z pełnym zaangażowaniem to o wynik w środę jestem spokojny.