Nowy pomocnik Sokoła wierzy w to, że drużyna z meczu na mecz będzie prezentować się coraz lepiej, a w zespole tkwi spory potencjał.
Redakcja: Karol, miałeś okazję grać przeciwko drużynie Sokoła zarówno w jesiennym, jak i w wiosennym meczu obu ekip. W zasadzie już po tym drugi spotkaniu powoli ktoś zaczął się z tobą kontaktować, czy dopiero kiedy stery objął trener Sławomir Majak?
Karol Żwir: Przed rozpoczęciem przygotowań zadzwonił do mnie trener Majak i zaprosił na sparing z Mieszkiem Gniezno. Po sparingu w zasadzie podjął już decyzję, że chciałby mnie mieć w swojej drużynie.
Do drużyny z Morąga byłeś wypożyczony z I-ligowego Stomilu Olsztyn. Biorąc pod uwagę twój młody wiek, w grę wchodziły również propozycje z wyższej ligi?
– Żadnych konkretnych ofert nie było.
Co ostatecznie skłoniło Cię do związania się z klubem z Aleksandrowa Łódzkiego?
– Z pewnością fakt, że klub ma jasno postawiony cel, jakim jest walka o awans do II ligi. Dodatkowo atmosfera, jaka panuje w drużynie.
W zasadzie dość szybko przeniosłeś się do juniorów OKS-u 1945 Olsztyn, a potem zainteresował się tobą II-ligowy wtedy Stomil. Było to dla Ciebie spore zaskoczenie?
– Z pewnością tak. W wieku 16 lat było to dla mnie spore wyróżnienie, że mogłem trenować z pierwszym zespołem.
W swoim pierwszym sezonie w Stomilu nie wystąpiłeś w wielu meczach, ale chyba nie to było najważniejsze w tamtym okresie, prawda? Najmilej zapewne wspominasz ten brązowy medal mistrzostw Europy U-17?
– Zgadza się. W tamtym okresie najważniejsze były przygotowania do tego turnieju, jak i sam występ na nim. Udział w Mistrzostwach Europy był wspaniałą przygodą.
W półfinale odpadliście z niebyle jaką drużyną, gdyż reprezentacją Niemiec. Wystarczy spojrzeć na nazwiska tamtego zespołu: Leon Goretzka, Niklas Sule z Bayernu, Timo Werner z RB Lipsk, czy Julian Brandt z Bayeru. Już wtedy widać było, że w tej drużynie są zawodnicy, którzy za parę lat mogą stanowić o sile dorosłej reprezentacji?
– Na pewno już wtedy prezentowali wysoki poziom piłkarski i widać było, że w przyszłości również seniorska reprezentacja Niemiec może mieć z nich spory pożytek.
W naszej drużynie, dwóm zawodnikom udało się zagrać w pierwszej kadrze, a dokładniej Karolowi Linnetemu i Mariuszowi Stępińskiemu. Niektórzy mieli okazję lub nadal grają w Ekstraklasie. Czego twoim zdaniem tobie zabrakło, aby przeskoczyć o ten poziom wyżej?
– Ciężko powiedzieć, co było tego przyczyną. Ten okres już za mną. Skupiam się wyłącznie na tym, co jest tu i teraz.
Przełomowy był dla ciebie w zasadzie sezon 2014/2015. Wtedy zaliczyłeś 19 spotkań w I lidze. Osoba Mirosława Jabłońskiego miała w tym sporą zasługę?
– Trener Jabłoński postanowił na mnie, dał mi szansę i myślę, że w jakimś stopniu ją wykorzystałem i spłaciłem kredyt zaufania.
W kolejnym roku rozegrałeś jeszcze więcej meczów na zapleczu Ekstraklasy, a z końcem sezonu pojawił się w klubie trener Adam Łopatko. Po jego przyjściu, następny sezon to raptem kilka występów. Nie budziłeś zaufania w oczach tego szkoleniowca, czy najwyraźniej w świecie nie było wam po drodze?
– Trener Łopatko również darzył mnie sporym zaufanie, lecz większość tamtego sezonu straciłem niestety przez kontuzję.
Nic zatem dziwnego, że chciałeś grać więcej i latem 2017 roku przeniosłeś się do ekipy z Morąga. Niecała godzina drogi z Olsztyna, to było kluczowe w kontekście wyboru klubu? Nie bałeś się, że odejście o dwie ligi niżej może zaowocować pozostaniem na tym poziomie na dłużej?
– Było późno, kiedy zdecydowałem się na wypożyczenie. Na pewno dużą rolę odegrała możliwość rozgrywania większej ilości minut. W Stomilu nie było drugiego zespołu, więc myślę, że z perspektywy czasu był to dobry wybór.
Zimą pojawiłeś się na pierwszym treningu Stomilu. Dość szybko wróciłeś jednak do Huraganu. Głównie to była twoja decyzja, czy tak też postanowił sztab szkoleniowy?
– Pojawiłem się, bo taka była decyzja trenera. Później wspólnie ustaliliśmy, że kolejne pół roku spędzę w Morągu.
Po rocznym pobycie w Morągu nie wróciłeś już do Stomilu, a ostatecznie znalazłeś się w Aleksandrowie. Były jakieś próby zatrzymania Cię w Olsztynie, czy raczej po dżentelmeńsku podaliście sobie ręce i rozstaliście się?
– Zarówno Stomil, jak i ja nie byliśmy zainteresowani dalszą współpracą.
Sokół w minionych rozgrywkach niespodziewanie walczył o awans do II ligi. Ostatecznie okazał się gorszy jedynie od Widzewa i Lechii. W tym sezonie nie ma już murowanego faworyta. Twoim zdaniem zespół jest w stanie realnie powalczyć o promocję do II ligi?
– Myślę, że mamy spory potencjał, żeby włączyć się do walki o awans. Co prawda mało było czasu na zgranie zespołu, ale piłkarsko powinniśmy się obronić na boisku.
Za wami letni okres przygotowawczy. Były mecze lepsze i gorsze, trener szukał różnych rozwiązań taktycznych. Poczuliście w nogach trudy tych przygotowań?
– Na początku treningi były dosyć ciężkie, więc na pewno można czuć w nogach zmęczenie. Po to jednak jest ten okres, aby się dobrze przygotować do sezonu.
Ostatecznie drużyna rozegrała więcej sparingów niż wcześniej zakładano. Miało to pomóc drużynie w lepszym wzajemnym zrozumieniu się na boisku. Możesz śmiało powiedzieć, że na pierwszy mecz z Ursusem jesteście już w 100% gotowi, czy może prawdziwe oblicze drużyny poznamy dopiero po 2-3 kolejkach?
– Na pewno na ten mecz będziemy gotowi w stu procentach. Widać, że brakuje trochę zgrania, ale jestem pewien, że z meczu na mecz będzie wyglądało to coraz lepiej.
Na koniec, czego życzyłbyś sobie w kontekście zbliżającego się sezonu?
– Przede wszystkim zdrowia, jak i awansu z drużyną do II ligi.