Redakcja: Za wami mecz z najtrudniejszym jak do tej pory rywalem. Jak skomentowałbyś to spotkanie?
Michał Brudnicki: Widzew zawiesił nam poprzeczkę bardzo wysoko i udowodnił, że jest jednym z głównych kandydatów do awansu. Mimo, że nie do końca wskazuje na to wynik, byliśmy dla nich równorzędnym przeciwnikiem, a gdybyśmy w niektórych sytuacjach ustrzegli się błędów i wykorzystali swoje szanse, to wynik mógł być zgoła odmienny.
W pierwszej połowie stworzyliście sobie o wiele więcej sytuacji niż łodzianie. W drugiej odsłonie to widzewiacy przejęli inicjatywę. To nie pierwszy mecz, kiedy Widzew po przerwie gra o wiele lepiej. Uczulał was na to trener?
– Wiedzieliśmy, że Widzew przyjechał do nas walczyć o trzy punkty. Łodzianie mają w swojej drużynie jeden z największych potencjałów ofensywnych w tej lidze, więc my nie chcieliśmy się za bardzo odkrywać w obronie. Stąd mogła wynikać ta przewaga Widzewa. Z biegiem czasu, faktycznie zaczęli sobie stwarzać coraz więcej sytuacji pod naszą bramką, ale nie mieli żadnych stuprocentowych okazji na gola.
Łodzianie dłużej utrzymywali się przy piłce, wymieniali sporo podań, lecz szczególnie we wspomnianej wcześniej pierwszej, nic z tego nie wynikało. Twoim zdaniem jest to dobra droga do tego, aby w tej lidze osiągnąć sukces?
– Póki co, jak widać taki sposób gry sprawdza się, bo odkąd Widzew przejął trener Smuda, ich drużyna w trzech meczach zdobyła dziewięć punktów. O tym, czy to wystarczy aby osiągnąć sukces, przekonamy się po ostatniej kolejce.
Nie o było się również bez kontrowersji. Najpierw podyktowana jedenastka, a następnie wątpliwa bramka na 2:0. Jak ty to widziałeś z perspektywy boiska? Faul przy rzucie karnym był w szesnastce, a przy golu, łodzianie ustrzegli się spalonego?
– Cóż takie jest życie. Nie ja jestem od oceniania decyzji sędziego, a takie gdybanie po meczu mija się z celem. Fakt jest taki, że przegraliśmy 0:2, ale nie ma czasu na rozpamiętywanie tego co było, bo już w niedzielę mamy następny mecz.
Można powiedzieć, że o losie meczu przesądził “strzał życia” Michała Millera. Uważasz, że wynik ostatecznie nie odzwierciedla tego, co się działo na boisku?
– Uważam, że remis był spokojnie w naszym zasięgu, a gdybyśmy w kilku sytuacjach zachowali zimną krew pod bramką Widzewa, mogliśmy nawet wygrać ten mecz.
Przed wami mecz w Łowiczu. Pelikan wygrał dwa ostatnie pojedynki z Turem i GKS-em. Jedziecie do Łowicza, po to, żeby powrócić na pozycję lidera?
– Jedziemy tam przede wszystkim po trzy punkty. Na razie nie skupiamy się na naszym miejscu w tabeli. W każdym meczu staramy się walczyć o wygraną, dzięki czemu w końcowym rozrachunku będziemy mogli zrealizować przedsezonowe cele dotyczące pozycji w tabeli.