W ostatnich dwóch sparingach wystąpił Joachim Pabjańczyk. 26-latek nie ukrywa, że częsta zmiana pozycji nie sprzyja jego formie.
Redakcja: Po późniejszym powrocie do treningów zaliczyłeś dwa spotkania z łódzkimi zespołami. Dla ciebie zarówno mecze z ŁKS-em, jak i Widzewem są dość wyjątkowe, prawda?
Joachim Pabjańczyk: Akurat mecze z tymi drużynami, zawsze są wyjątkowe, ale nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich. Są to kluby z historią i dużą rzeszą kibiców. Tego brakuje w większości klubów na tym poziomie rozgrywek. Wiadomo, że prywatnie, jako kibic Widzewa, bardziej emocjonalnie podchodzę rzecz jasna do pojedynku z ŁKS-em.
Przy al. Unii byłeś sprawdzany na pozycji wysuniętego napastnika. Skąd takie rozwiązanie?
– Faktycznie, w meczu z ŁKS-em, trener chciał sprawdzić, czy po powrocie mam siły do biegania. Nie było mnie w końcu na całym obozie dochodzeniowym. W poprzednim sezonie nie grałem na tej pozycji ani razu, więc było to dość nieoczekiwane.
W ostatnich miesiącach, zarówno w Nerze, czy w Aleksandrowie, można powiedzieć, że jesteś rozrzucany po różnych pozycjach. Brakuje tej stagnacji? Gdzie jednak czujesz się najlepiej?
– Jestem przysłowiową „zapchaj dziurą” (śmiech). Oczywiście to nie pomaga ustabilizować formy, gdyż każda pozycja wymaga czegoś innego i trzeba inaczej pracować, aby się dostosować. W sparingu z Widzewem zagrałem na lewej pomocy, bo testowaliśmy nowego napastnika. Nie będę ukrywał, że nie jest to moja ulubiona pozycja. W zasadzie przez te lata „upychania”, sam już nie wiem, gdzie gra mi się najlepiej.
Zarówno mecze z ŁKS-em i Widzewem zakończyły się waszą porażką. Twoim zdaniem obie ekipy mogą być wiodącymi drużynami w swoich ligach?
– Zawsze powtarzam, że wszystko zweryfikuje liga. W sparingach ćwiczone są ustawienia oraz testowani są nowi zawodnicy. Wyniki w tych spotkaniach nie są najważniejsze. Widzew z pewnością będzie jednym z głównych kandydatów do awansu do II ligi, co do ŁKS-u, ciężko mi powiedzieć i niezbyt mnie to interesuje.
Z tyłu głowy siedziała trochę chęć większego pokazania się w pojedynku z Widzewem i udowodnienia, że zbyt szybko postawiono na tobie krzyżyk?
– Nic z tych rzeczy. Byłem zawodnikiem poprzedniego prezesa Widzewa, pana Marcina Ferdzyna, a nie Widzewa.
Tak jak wspomniałem, do zajęć wróciłeś trochę później. Udało się już złapać dobry kontakt z nowymi kolegami?
– W szatni jest dobra atmosfera, więc nie ma najmniejszych problemów z integracją. W zasadzie przez to, że do drużyny dołączyłem później to ja muszę się przedstawiać nowym zawodnikom, a nie oni mi.
Sparingi nie są od grania na wynik, nie mniej jednak troszeczkę w zespole panuje niedosyt i zdenerwowanie, brakiem chociażby jednego zwycięstwa?
– Nikt nie lubi przegrywać. Mieliśmy jednak mocnych przeciwników i na ich tle sztab może wyciągać wnioski i coś ewentualnie poprawiać. Wiadomo, że można zaplanować sparingi z drużynami z B Klasy, wygrywać po 10:0, ale potem mogłoby to skutkować zagubieniem w ligowej rzeczywistości.
Do rozpoczęcia ligi pozostały niespełna dwa tygodnie. Tur Bielsk Podlaski to dobry rywal na początek?
– Każdego rywala trzeba szanować. Wierzę, że trenerzy przygotują nas do pierwszego spotkania, a beniaminek niczym nas nie zaskoczy.