Ku zaskoczeniu wielu kibiców, doa Sokoła dołączył Jakub Szarpak. Były zawodnik Finishparkietu zafundował nam długą wyczerpującą rozmowę.
Redakcja: Karuzela transferowa z twoim udziałem w ostatnich tygodniach była na ustach wielu kibiców. Jak to się stało, że ostatecznie wylądowałeś w Sokole?
Jakub Szarpak: Stało się tak, a nie inaczej za sprawą rozmów z panem Tomaszem Łapińskim, a moim tatą. Te rozmowy trwały już od dłuższego czasu. Sokół bardzo chciał, abym dołączył do drużyny i pomógł w następnym sezonie. Taką też decyzję podjąłem, aby w najbliższym roku reprezentować Sokół Aleksandrów.
Kiedy właściwie pojawiły się pierwsze rozmowy z tobą? Już zimą były pierwsze zalążki, czy w zasadzie dopiero w tych ostatnich tygodniach?
– Ostatnie tygodnie na pewno były bardziej intensywne, ale pierwsze rozmowy odbyły się już na początku roku.
Miałeś na stole również propozycje z Widzewa. Tam rozpoczynałeś swoją przygodę z piłką, w tym klubie też twój tata odnosił sukcesy. Czym w zasadzie przekonał cię Sokół, że postanowiłeś dołączyć do naszego zespołu?
– Tak jak powiedziałem, pan Tomasz Łapiński, Piotr Kupka i cały Sokół Aleksandrów był bardziej konkretny. Dlaczego nie podpisałem umowy z Widzewem? Chciałbym to zachować dla siebie, gdyż nie ma do czego wracać. Podpisałem umowę z Sokołem i z tego się bardzo cieszę.
Mniejsza otoczka i presja wyniku to czynniki, które pozwolą ci w większym stopniu skupić się na grze i zachować spokojniejszą głowę?
– Na pewno dochodzą mnie różne słuchy, wyczytuje też dziwne spekulacje na różnych forach w stosunku do mojej osoby. Dziwi mnie to, bo ludzie mnie nie znają i mało o mnie wiedzą. Każdy ma prawo wypowiedzieć swoje zdanie, ale ja wiem na co byłoby mnie stać. Ja zamykam już jednak temat Widzewa, skupiam się jedynie na najbliższych miesiącach w Sokole, gdyż to jest dla mnie priorytet.
Skąd właściwie pojawiła się taka decyzja, aby opuścić drużynę z którą awansowałeś do II ligi? Mogłeś grać w wyższej klasie rozgrywkowej, a postanowiłeś pozostać w III lidze.
– Zaważyły na tym głównie kwestie rodzinne. Moja narzeczona bardzo chciała, żebym wrócił do domu i był razem z nią i dzieckiem. Uważam, że piłka nożna to nie wszystko. W przypadku mojej osoby rodzina jest najważniejsza. Piłka nożna to jedynie dodatek w którym chce jak najlepiej się sprawdzać. Chce to dalej robić, bo to kocham, ale uważam, że na piłce świat się nie kończy i stąd ta moja decyzja. Na pewno chciałem grać w drugiej lidze, ale tak jak powiedziałem, rodzina jest dla mnie priorytetem i taką decyzję podjąłem. Czy dobrą, czy złą, tego nie wiem. Kiedyś też zrobiłem krok w tył, aby zrobić dwa do przodu. Nie załamuje się, że wracam do trzeciej ligi. Zrobiłem awans z Finishparkietem i myślę, że z Sokołem też mogę walczyć o najwyższe cele.
Odnosząc się do twojej poprzedniej drużyny. Klub w tym tygodniu nie dostał licencji na grę w II lidze, odchodzą kluczowi zawodnicy, jak ty, Mariusz Rzepecki, Michał Miller, w kuluarach też pojawia się opcja odejścia Damiana Kostkowskiego. Zawodnicy czują “pismo nosem”, że klub może nie będzie występował w drugiej lidze?
– Z tego co się orientuje, Finishparkiet i tak dostanie tą licencję. Gdzie będzie grał, tego nie wiem, mówi się o Grudziądzu. Dlaczego odchodzą? Ciężko jest mi powiedzieć, czemu tak się dzieje. Ja podjąłem taką decyzję, gdyż uważam, że była ona dla mnie najistotniejsza. Finishparkiet jest dobrą drużyną, ma dobrego trenera i jak tylko przyjdą do klubu ciekawi zawodnicy to śmiało mogą rywalizować w drugiej lidze.
Cofając się lekko w przeszłość. Zaczynałeś we wspomnianym Widzewie, lecz szybko przeniosłeś się do SMS-u. Perspektywa gry, w nie ma co ukrywać najlepszej szkółce w regionie, a może i w Polsce skłoniła rodziców do tego, żeby tam właśnie cię posłać?
– Powiem szczerze, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Wyszło to nagle. Z moim serdecznym kolegą, którego serdecznie pozdrawiam, Arturem Boguszem, w wieku dziesięciu lat dostaliśmy propozycję przyjścia na treningi do SMS-u. SMS był wybijającą się szkołą, która czy w juniorach czy młodzikach miała najlepsze zespoły w Polsce. Na pewno ten pobyt wyszedł mi na plus. Łączyło się szkołę, treningi, mecze oraz do poznałem tam fajnych ludzi. Wiele tej szkole zawdzięczam, jak każdemu klubowi w którym byłem. Nie można nigdy mówić, że klubom, w których się było, nic się nie zawdzięcza. Spędziłem tam blisko dziesięć lat i miło wspominam ten okres.
W 2012 roku ponownie wróciłeś do Widzewa, tym razem do Młodej Ekstraklasy. Twoich występów jednak trudno się było tam doszukać. Trochę żałowałeś tej decyzji o powrocie?
– W drugiej-trzeciej liceum graliśmy w IV lidze. Dostawałem wiadomość od dyrektora Matusiaka, że Widzew chciałby mnie zaprosić na testy do Młodej Ekstraklasy. Kończyła mi się szkoła, byłem po maturach, więc chciałem spróbować. Zagrałem jeden mecz, Widzew chciał, ale to też sytuacja do której nie chciałbym wracać. Nie było mnie w Widzewie, nie ma mnie cały czas i nie chciałbym do tego wracać. Ciągnie się za mną ten temat długi czas, a tak naprawdę mam tyle wspólnego z Widzewem, co prawie nic. Sporo przez nazwisko taty, ale ja w tym Widzewie jeszcze nie grałem i jest on obecnie dla mnie w tym momencie sprawą drugorzędną.
Po tej krótkiej przygodzie w Młodej Ekstraklasie występowałeś też w Strykowie, następnie w Rzgowie i nagle wybrałeś dość zaskakujący kierunek. Związałeś się z klubem z województwa pomorskiego, a dokładniej Rodłem Kwidzyn. Skąd obranie takiej drogi?
– W pewnym momencie popełniłem troszeczkę błędów w swoich młodzieńczych latach. Można powiedzieć, że prawie zostałem z niczym. Wyciągnął do mnie pomocną dłoń pan Mariusz Łaski, który był wtedy w Olimpii Grudziądz, która współpracowała z Rodłem. Ten ruch, który zrobiłem był dla mnie bardzo dobry. Tam się wybiłem do pierwszej ligi. Spotkałem tam wiele wspaniałych ludzi, tam urodziło mi się dziecko. Zostałem obdarowany wielką pomocą i miłością przez całe to miasto, klub, wszystkich ludzi i za to jestem im bardzo wdzięczny. Ten wybór, który zrobiłem, idąc do “śmiesznej” piątej ligi wyszedł mi na plus i jestem z tego dumny.
Z zespołem z Kwidzyna awansowałeś do czwartej ligi. Nie czułeś momentami, że jednak chłopak pochodzący z takiej rodziny, noszący takie nazwisko, nie powinien grać gdzieś wyżej?
– Na pewno na początku tak było. Pierwsze o co spytałem mojego tatę, to w której lidze gra ta drużyna. Gdy usłyszałem, że w piątej to uczuciowo na pewno początkowo byłem na nie. Po rozmowach z ludźmi, którzy powiedzieli mi jak miałoby to wyglądać, stwierdziłem co mi szkodzi. Pozostały dwa dni do zamknięcia okienka. Mogłem pracować, albo grać dalej w piłkę. Pojechałem tam, pracowałem i grałem. Spędziłem tam dwa lata świetnego życia. Spotkałem wiele ludzi, którzy pomogli zarówno mi, jak i mojej rodzinie i jestem za to wdzięczny. Zrobiłem diametralny krok w tył, ale też również parę skoków w przód. Miłe byłe to, że chłopak z czwartej ligi znalazł się w pierwszoligowej Olimpii Grudziądz.
Wspomniałeś o samym nazwisku. Większość kibiców, szczególnie starszych kojarzy twojego tatę. Z perspektywy czasu, znane nazwisko pomaga, czy może jednak przeszkadza?
– Na pewno chciałem zaistnieć poprzez nazwisko taty. Trzeba jednak zejść na ziemię i stąpać po niej bardzo mocno. Świat piłkarski jest tak mały, że przez chwilę można być bardzo wysoko, a po chwili bardzo nisko. Chciałem w wieku osiemnastu lat zawojować świat i grać na takim poziomie jak tata. To mi się nie udało i nie wiem czy mi się uda. Czy tata otwierał mi jakieś furtki? Nigdy, jeżeli wiedziałby, że sobie nie poradzę, to by mi nie pomógł. Jeżeli chciał to mi pomagał. Gdy wiedział, że w danym momencie jestem od kogoś słabszy, albo w jakimś stopniu gorszy, to nie robił na siłę, abym miał jak najlepiej. Nie chciał swoim nazwiskiem pokazać, że ma syna, który w danym momencie się nie nadaje. Na pewno poprzez pryzmat całej mojej “śmiesznej” przygody z piłką, pomógł mi bardzo dużo, ale nie jest też osobą, która na siłę wysyłałby mnie na jakieś testy do innych klubów. Trzeba mocno stąpać po ziemi, takim człowiekiem jestem i uważam, że tata też taki jest.
Rozumiem, że propozycja przejścia do Olimpii Grudziądz była związana z obecnością wcześniej wspomnianego Mariusza Łaskiego?
– Dużo ludzi, którzy byli w Kwidzynie, czy Grudziądzu się znało. Padł taki pomysł, abym przyjechał do Olimpii, gdyż byłem jakąś wyróżniającą się postacią w Rodle i IV lidze. Nic mi nie szkodziło, gdyż było to dwadzieścia kilometrów. Byłem tam testowany przez trzy tygodnie. Pojechałem z chłopakami na obóz, po którym trener Jacek Paszulewicz powiedział, że chce mnie mieć drużynie. Byłem z tego bardzo zadowolony i dumny, że mogłem być częścią pierwszoligowego zespołu.
Podpisałeś umowę z Olimpią, zaliczyłeś kilka występów, a tu nagle ponownie powrót do trzeciej ligi. Z perspektywy kibica, można pomyśleć, że lubisz podejmować takie dość zaskakujące decyzje. Nie chciałeś szukać klubu w pierwszej lub chociaż drugiej lidze?
– To też jest dość długa historia. O tym, że odejde z Olimpii, trener Paszulewicz dowiedział się praktycznie dzień wcześniej, zanim ja mu powiedziałem. Ponownie chciałem zawojować świat, dostałem tzw. “gonga”, miało być inaczej, a wyszło jak zawsze i zostałem z niczym. Ponownie pomocną dłoń wyciągnął klub z innego województwa. Znalazłem się w Finishparkiecie i zaliczyłem kolejny owocny rok w którym awansowałem do drugiej ligi. Może kogoś zaskoczyłem, ale uważam, że był to pozytywny wybór.
Trafiłeś do Drwęcy, drużyny która awansowała do II liga, ma całkiem niezłe finanse oraz ciekawych zawodników. Gdy dołączałeś do zespołu, w klubie zakładano od początku walkę o awans, czy w zasadzie przyszło to samo z siebie?
– Przychodząc do klubu, w zespole był trener Wojciech Tarnowski i to on mnie sprowadzał. Po rozmowach z trenerem i prezesem, nie było mowy o awansie. Tak jak wspomniałeś, mieliśmy robić swoje i myśl o awansie przyszła z czasem. Rozpoczęliśmy ligę z wysokiego “c”, następnie dostaliśmy pstryczka w nos na ŁKS-ie i zostaliśmy delikatnie sprowadzeni na ziemię. Następne kolejki pokazały, że czegoś brakuje. Został zmieniony trener. Na ostatnie cztery kolejki przyszedł kolejny. W zimie dołączył trener Sławomir Majak. Każdy z tych trenerów dołożył pewną cegiełkę do tego sukcesu. My nie awansowaliśmy jednak czysto piłkarsko, za to co prezentowaliśmy na boisku. Pokazaliśmy jednak drużynę. Na tym poziomie rozgrywkowym, drużyna, ambicja i walka są najważniejsze, a nie jakieś poszczególne umiejętności zawodnika, które co prawda też w jakimś stopniu są istotne. My byliśmy monolitem. Może to zabrzmi śmiesznie, ale mieszkaliśmy w szóstkę w domku, reszta mieszkała w hotelu. Byliśmy cały czas ze sobą, byliśmy zżyci i to możliwe był klucz do sukcesu. Kiedy było fajnie, to było, ale kiedy wiedzieliśmy, że trzeba przestać się bawić, to ciężko pracowaliśmy, gdyż miasteczko mogło zaraz o nas mówić. Trener Majak, przychodząc do zespołu, chciał żebyśmy grali w piłkę, ale widząc jakich ma zawodników i do czego są zdolni, jaki mają charakter i brzydko mówiąc “zapieprzają”, wiedział co możemy zrobić i zrobiliśmy to. Po pierwszej rundzie, nikt nie myślał, że Finishparkiet może się znaleźć tam, gdzie jest teraz.
Od początku sezonu ciągle mówiło się o ŁKS-ie i Widzewie, a Finishparkiet wykręcił im ładny numer i pogodził oba zespoły. Jako łodzianin, nie jest ci przykro, że te kluby nadal będą musiały jeździć na takie wyjazdy jak Morąg czy Wikielec, czy może jednak w środku jest pewna satysfakcja, że klub z mniejszego miasta utarł nosa faworytom?
– Będąc w Drwęcy graliśmy po to, aby utrzeć nosa ŁKS-owi, czy Widzewowi. Nie zastanawiało mnie, czy będą te drużyny jeździły do Morąga, Wikielca czy Ełku. Chcieliśmy zrobić swoje i udało się. Teraz jednak myślę, że szkoda, że żaden z łódzkich klubów nie awansował. Patrząc chociażby przez pryzmat trybun i kibiców to te kluby powinny grać wyżej. Akurat w tym sezonie, oba zespoły były jednak słabsze od Drwęcy. Nie ma co gdybać, czy Widzew lub ŁKS pod względem kibicowskim czy innym bardziej zasługują na awans. Może i zasługują, ale pod względem piłkarskim na ten moment nie zasługiwali. Wywalczyliśmy ten awans zasłużenie. Niektórzy mówili, że gramy brzydko w piłkę, ale tak jak powiedziałem, byliśmy drużyną i może to zadecydowało, że chłopaki są teraz w drugiej lidze.
Lada chwila wybije ci dwudziesty czwarty rok na zegarze biologicznym. Po takich doświadczeniach sądzisz, że jest cię jeszcze stać by pograć na poziomie chociaż ekstraklasy, czy pierwszej ligi? Czy póki co, nie zastanawiasz się nad tym?
– Każdy chciałby zagrać chociaż na poziomie pierwszej ligi. Co do ekstraklasy, nie wybiegajmy tak w przyszłość. Liczy się, to co teraz. Patrzę, co się wydarzy w kolejnym dniu, czy następnym. Jeżeli ktoś będzie się dobrze prezentować na poziomie trzeciej ligi i będzie osoba chętna mu pomóc, to uważam, że to nie ma znaczenia w jakim jest wieku. Jeśli będzie wyróżniającą się postacią w tej trzeciej lidze, to nie jest powiedziane, że nie zagra gdzieś wyżej. Każdy rozpoczyna sezon z czystą kartką i w każdym klubie, każdy zawodnik będzie chciał się jak najlepiej pokazać. Po to się gra w piłkę, aby na koniec zaczerpnąć satysfakcję, że grało się na jakimś wyższym poziomie.
Wspomniałeś, że nasza liga nie będzie łatwa. Uważasz, że w najbliższym sezonie będzie jeszcze ciężej? Sądzisz, że kilka drużyn z naszej grupy mogłoby śmiało poradzić sobie w II lidze?
– Uważam, że w tym momencie po spadku Polonii Warszawa jest to silniejsza liga. Najbardziej w brodę plują sobie łódzkie kluby. W drugiej lidze awansują trzy zespoły, czwarta gra baraż. Zarówno Widzew, czy ŁKS, przy mądrych ruchach i wzmocnieniach mogliby rok po roku awansować do I ligi. Tak się nie stało, bo awansował Finishparkiet. Teraz trzecia liga będzie jeszcze cięższa i awansować będzie jeszcze trudniej.
Dwa lata temu Sokół był o krok od wywalczenia awansu, w minionym sezonie zajął dziewiąte miejsce, chociaż sami piłkarze przyznają, że ta pozycja nie odzwierciedla potencjału i aspiracji drużyny. W klubie dochodzi obecnie do pewnego rodzaju przewietrzenia szatni. Kilku graczy już odeszło. Uważasz, że jest to słuszna droga, kiedy po sezonie, który nie ma co ukrywać, lekko rozczarował kibiców, dochodzi właśnie do takich roszad?
– Nie chce się na ten temat wypowiadać. Nie ja jestem od podejmowania decyzji, od tego sa mądrzejsze głowy ode mnie. Ja jestem tutaj, żeby robić swoje i dawać z siebie wszystko na treningach i będę to robił za każdym razem. Czy ktoś odchodzi, czy przychodzi, to podejmuje te decyzje klub, z dyrektorem sportowym i zarządem na czele. Tak się stało, to tak musiało być. Ja przychodzę jednak do klubu, aby pomóc sobie, drużynie i zdobywać jak najwięcej punktów z zespołem. Sądzę, że z tego co się teraz tworzy może być bardzo fajna drużyna i nikt nie powie, że Sokół to są jakieś “chłopki”, którzy będą się bronić przed spadkiem, czy też będą w środku tabeli. Po przedstawionej mi filozofii klubu, uważam, że to może być bardzo fajny rok w wykonaniu Sokoła Aleksandrów.
Dużo znajomych twarzy, kiedy pierwszy raz pojawiłeś się w szatni ?
– Akurat nie przyszło mi jeszcze wejść do szatni. Dopiero stawię się na pierwszym treningu. Z twarzy poznaje jednak sporo chłopaków, z niektórymi chodziłem do szkoły, z kilkoma widziało się tu i tam. Uważam, że mój wybór każdemu wyjdzie na dobre.
Rozumiem, że nie stawiasz sobie innego celu, jak awans do II ligi?
– Można powiedzieć tak. Nikt w klubie o tym głośno nie mówi, ale po to się gra, aby taki Sokół Aleksandrów mógł utrzeć nosa ŁKS-owi, Polonii, czy Widzewowi. Jeżeli Finishparkiet potrafił w tym sezonie, to dlaczego nie Sokół? Uważam, że każdy zespół z naszego, czy innego województwa podchodzi też podobnie do tego tematu. Gra się po to, żeby wygrywać i zajmować jak najwyższe lokaty. Co się wydarzy w najbliższych miesiącach, to zweryfikuje boisko. Nie przychodzę do klubu, aby walczyć o utrzymanie, czy byś w środku tabeli. Przychodzę po to, żeby z drużyną i trenerem, grać jak najlepiej, jak najwięcej punktować i aby zimą rozmawiać o jak najwyższych celach.
Lada chwila przestaniesz być już kawalerem. Możemy się spodziewać całej rodziny na meczach w Aleksandrowie?
– Tak. Taką decyzję podjęliśmy z narzeczoną. Jak tylko będzie okazja, to przyszła żona z synem oraz rodzice z bratem, w miarę możliwości będą przyjeżdżać i dopingować mojej osobie i Sokołowi.